Zebrali się tedy Asowie na thingu i poczęli radzić, w jaki sposób Mjóllnir mają odzyskać, a gdy Freyja nie ugięła się pod presją ogółu i ponownie kategorycznie odmówiła jakichkolwiek kontaktów z olbrzymem, długo nie mogli znaleźć sposobu. Wreszcie Heimdal podsunął myśl, że zamiast bogini może pojechać w przebraniu sam Thor. Dadzą mu szaty niewieście, lnianą chustą zasłoni twarz, a na szyi zawiesi słynny naszyjnik Freyji i na pewno Thrym nie pozna się na oszustwie. Do nocy poślubnej pewnie nie dojdzie, gdy Thor poczuje w dłoni Mjollnira.
Wszystkim pomysł wydał się bardzo dobry. Tylko Thor uważał, że narazi się na hańbę, gdy przebierze się w kobiece łaszki, niegodne prawdziwego mężczyzny. Loki przekonał go jednak szybko, odwołując się do jego powinności i przedstawiając mu obraz Asgardu złupionego przez olbrzymów, gdy pozostawiony dłużej będzie bez ochrony Mjollnira. Słysząc to, Thor zgodził się. Odziali go tedy, jak przystało pannie młodej udającej się do domu oblubieńca. Freyja przyodziała Thora w swoją najlepszą szatę z cieniutkiego lnu i zawiesiła na szyi sławny klejnot Brisyngów, który w darze od karłów otrzymała. Na głowę włożyłi mu spiczasty czepiec, jaki do tej pory wkładają kobiety w dniu zamążpójścia. Pociesznie wyglądał Thor w tym przebraniu i gniewały go ukradkowe uśmieszki na twarzach Asów. Tym większą jednak złością pałał do Thryma. Loki ofiarował się towarzyszyć mu i służyć za druhnę. Tak też wyruszyli. Thor dosiadł swego wozu zaprzężonego w kozły, a Loki sztuką sobie tylko znaną pozmieniał je tak, że wyglądały, jak najwspanialsze ogiery. Ziemia drżała i skry leciały spod kół, gdy pędzili do dworu Thryma.