Zasiadł pewnego razu Frey na Hlidskjalfie, Tronie Świata, i patrzył, co dzieje się w świecie łudzi, karłów i olbrzymów. Widział liczne bitwy i poległych bohaterów unoszonych pieśnią przez Bilrost do Walhalli. Karły drążyły ciemne korytarze u korzeni gór. W Jotunheimie olbrzymi knuli zemstę w swych lodowych zamkach, mniej jednak skorzy do walki po ostatnich wyprawach Thora. Tam właśnie, w domostwie Gymira ujrzał tak piękną dziewczynę, że wydała mu się uosobieniem radości życia. Powabna i zgrabna, szła przez podwórzec, płonąc blaskiem swej urody, jak pochodnia. Od tego płomienia zapaliło się serce Freya tak wielką miłością i pożądaniem, że nie mógł potem miejsca sobie znaleźć. Nie cieszyły go już uczty, ani zalety pięknych panien, których nigdy Freyowi nie brakło, ale on pożądał tylko tej jednej i nie widząc sposobu, by ją zdobyć, oklapł, popadł w wielki smutek i pomarkotniał.
Zmartwił się Njord, widząc niepocieszonego syna. Martwiła się też matka, Skadi. Pytali o przyczynę, lecz Frey nie chciał zdradzić powodu swego smutku. W końcu uradzili oboje, by wysłać doń Skirnira, sługę i przyjaciela z lat dziecinnych. Udał się tedy Skirnir do Freya i wypytywać go począł. Początkowo Bóg nie chciał niczego wyjawić. Narzekał tylko, że słońce świeci, gdy jego serce pogrążone jest w ciemnościach żalu. W końcu wyznał jednak druhowi, że ani spać, ani jeść nie może od chwili, gdy ujrzał córkę olbrzyma Gymira, Gerd. Lecz nie widzi możliwości połączyć się z nią, gdyż dwór, w którym mieszka, otacza magiczny płomień zwany „vajrlogi”, który każdego, gdy go będzie chciał przekroczyć, spali na popiół, a poza tym ród Gymira znany jest ze swej nienawiści do Asów. Na to odrzekł Skirnir, że podejmie się zdobyć przychylność Gerd, jeśli Frey odda mu swój magiczny miecz, który sam wrogów zwycięża, i na dodatek swego konia. Bóg pełen nadziei przystał na to bez zastanowienia, nie myśląc w tej chwili, że przecież ta cudowna broń może mu się przydać w przyszłości. Przypomni sobie o tym, gdy w dniu ragnaroku przyjdzie mu walczyć z Surtem.