Opowieść o Skirnirze cz.2

Skirnir przypasał miecz, dosiadł konia i po jakimś czasie stanął w Jótunheimie przed płonącą fosą dworu Gymira. Tu ujrzał olbrzyma siedzącego na wzgórzu wznoszącym się nad zabudowaniami. Udał się więc do niego, chcąc wywiedzieć się, w jaki sposób można przedostać się bez szwanku przez magiczny krąg ognia. Olbrzym, a był to właśnie Gymir, gdy usłyszał, że przybysz chce zobaczyć się z piękną Gerd, wpadł w zwykły swojemu plemieniu szał i począł grozić Skirnirowi śmiercią. Ten jednak nie uląkł się gniewu olbrzyma, lecz wyrwał miecz z pochwy i już gotował się do zadania śmiertelnego ciosu, gdy na to wbiegła Gerd i powstrzymała go. Słyszała bowiem kłótnię i ciekawa była, któż to ośmielił się wywołać gniew jej ojca. Teraz, widząc niebezpieczeństwo, jakie zawisło nad jego głową, jęła błagać przybysza, by darował Gymirowi życie. Ten uległ prośbom dziewczyny pod warunkiem jednak, że Gerd zgodzi się wysłuchać bez świadków z czym przybywa. I tak też się stało. Dziewczyna poprosiła Skirnira do halli i ugościła miodem, jak honorowego gościa. Gdy skosztowali gościnnego trunku, Skirnir pokłonił jej się od Treya i jako prezent ślubny ofiarował cudowne jabłka, te same, które dawały bogom wieczną młodość. Dumna dziewka odparła jednak, że nigdy nie przyjmie takich darów, gdyż nie zamierza wchodzić w związki z którymkolwiek z Asów, choćby najpiękniejszym. Skirnir nie przejął się jednak kaprysami niewieścimi i ofiarował jej teraz cudowny naszyjnik tak zmyślnie przez karły zrobiony, że co dziewiątą noc osiem innych z niego powstawało. Mimo swej piękności i niespotykanych właściwości, nie zrobił wrażenia na Gerd. Odparła tylko, że w komorze Gymira złota jest dosyć i świecidełka jej nie bawią. Widząc taki upór i brak szacunku, zerwał się Skirnir z ławy i, chwyciwszy miecz, począł grozić, że jeśli Gerd nie zgodzi się poślubić Freyia, to poczuje na sobie ostrze tej broni, a i jej ojca śmierć nie ominie.