Opowieść o Alwisie cz.1

Pewnego razu bogowie zamówili u kartów oręż. Miała to być broń magiczna, lekka jak puch łabędzi, a przy tym ostra i niełamliwa. Pracy podjął się karzeł zwany Alwisem. W swoim rodzie uchodził za najmądrzejszego i najzręczniejszego rzemieślnika i zwano go Wszechwiedzącym. Jako zapłaty zażądał ręki pięknej córki Thora, zwanej ze względu na swą urodę — Świetlaną. Bogowie, niewiele myśląc, bez zgody ojca przystali na taką cenę i targu dobito.

Siedział pewnego razu Thor przed hallą i popijał piwo, gdy wtem stanęła przed nim dziwna postać w spiczastym kapturze na głowie. Twarz blada, nos długi, krótkie nogi i zmierzwiona broda. Był to właśnie Alwis, który przyszedł po swoją zapłatę. Trzeba przyznać, że nie był on zbyt urodziwy, nawet jak na karła. Toteż Thor, gdy usłyszał z czym przychodzi, nie wpadł, jak to miał w zwyczaju, w złość, tylko wybuchnął szyderczym śmiechem i rzekł, że ani postura, ani urodzenie nie pozwala karłowi ubiegać się o tak zaszczytną partię i on nigdy się nie zgodzi, by doszło do takiego mezaliansu. Na to Alwis odparł, że nikt nie może łamać uroczystych przysiąg i odmawiać zapłaty, gdy praca została dobrze wykonana. Stwierdził przy tym, że wprawdzie marnej jest postury i niskiego rodu, ale nie ma pod słońcem nikogo, kto wiedziałby od niego więcej o sprawach, które dotyczą wszystkiego, co żyje w każdym ze światów. Thor wyjawił teraz, że jest ojcem Świetlaną i dzięki temu ma prawo zerwać wszelkie umowy poczynione bez niego, a dotyczące córki.