Ten nazwał się Harbardem, lecz mimo tej wymiany uprzejmości, nadal nie przejawiał ochoty na przewiezienie wędrowca. Widać było, że ani groźne imię, ani jego sława nie robiły na Harbardzie większego wrażenia. To już było Thorowi trudno ścierpieć. Miotał się w furii, rzucając obelgi i groźby. Przewoźnik jednak najwyraźniej nic sobie z tego nie robił. A więcej nawet, szydził w najlepsze z rozwścieczonego Thora. Śmiał się z czynów, których ten miał niby dokonać, stawiając nad nie własne dokonania. A gdy zaczął żartować z miłosnych przygód wędrowca, ten mało nie pękł ze złości. Harbard nie szczędził mu kąśliwych słów, gdy wspomniał o słynnej walce, którą stoczył Thor z groźnymi czarownicami-olbrzymkami na wyspie Hlesey. Półwilki-półkobiety napadły na syna Odina i jego sługę Thjalfa uzbrojone w kute z żelaza maczugi. Thor własnoręcznie wszystkie je pokonał i uwolnił kraj od panującej tam grozy. Harbard widział jednak w tym jedynie niegodną męża potyczkę z niewiastami. Stwierdził przy tym, że owszem, może być, że Thor ma wielką siłę, ale w równej mierze jest tchórzliwy, gdyż lęka się prawdziwych wojów, a tylko kobieta jest dlań godnym przeciwnikiem. Tego już Thor zdzierżyć nie mógł. Wskoczył, wymachując młotem, w zimne wody zatoki, a tak był rozpalony złością, że para podniosła się i mgła zaległa nad całą okolicą. Gdy dotarł na drugi brzeg, nikogo już tam nie znalazł. Z daleka tylko dobiegał go szyderczy śmiech.
Wrócił Thor do Asgardu zły i z nastroszoną brodą. Zasiadł do uczty, lecz tym razem nie chełpił się już, a tylko milczkiem pociągał piwo i wodził dokoła złym wzrokiem. Spytał się Odin syna, czemu jest taki ponury. Thor tylko coś odmruknął niewyraźnie. Wtedy Ojciec Bogów, głosem Harbarda, opowiedział wszystkim, jak to spotkał pewnego wędrowca nad zatoką i, chcąc ukrócić jego pychę i ukarać pyszałka, pod postacią przewoźnika stoczył z nim pojedynek na słowa. Thor początkowo poczerwieniał, słysząc radosny śmiech bogów, lecz gdy zrozumiał, że ojciec uczył go w ten sposób rozumu, sam zaczął się śmiać z tej przygody.